Ranek 21 października 1939 roku. Ciemne chmury pokrywają niebo. Od wczesnych godzin rannych na gostyńskim Rynku zapanował ruch. To polscy kolejarze pod eskortą niemieckich żołnierzy ustawiają rodzaj drewnianej ściany przed pomnikiem Serca Jezusowego. Prawie nikt nie zdaje sobie sprawy z grozy sytuacji.
Godzina 9 rano. Woźny Mieczysław Kawski obchodzi ulice miasta. Dzwoni czarnym dzwonkiem i czyta rozporządzenie władz niemieckich: "Dzisiaj, w sobotę, dnia 21 października 1939 roku o godzinie 9.30 stawią się wszyscy dorośli mężczyźni na Rynku (strona północna). Ktokolwiek zarządzenia by nie wykonał, będzie z miejsca aresztowany i ciężko ukarany".
Rynek godzina 9.30. Na placu znajduje się około dwóch tysięcy mężczyzn i kobiet. Wzdłuż chodników stoją kolumny żołnierzy Wehrmachtu. U wylotu ulic Św. Ducha i Wolności, Młyńskiej i Nowej – ciężkie karabiny maszynowe z lufami skierowanymi w tłum. Od stopni ratusza, gdzie więziono 40 obywateli powiatu gostyńskiego, w kierunku wkopanej w ziemię drewnianej ściany ze słupów telefonicznych czy podkładów kolejowych, stoją, tworząc szpaler, Niemcy. Wejście do ratusza otoczone jest przez policję i gestapo. Jakiś samochód ciężarowy wolno podjeżdża z tyłu pomnika. W odległości kilku metrów od gmachu władz miejskich spokojnie stoi 30 członków Sonderkommando. Czekają. Mieszkańcy patrzą z przerażeniem. Niektórzy nie mogą uwierzyć, że rozstrzeliwani będą cywile. Ludzie tłoczą się na północnej części placu; stoją na stopniach schodów sklepowych. Widać pozapalane świece w oknach domów znajdujących się na Rynku. W jednym z nich młoda kobieta z niemowlakiem na rękach. Płacze. Ukryty na stopniach domu Mrożka ks. Andrzejewski głośno się modli. Po jednej stronie Rynku patrzący ze zgrozą szary tłum; po drugiej czerwone autobusy pocztowe, które przywiozły pluton egzekucyjny i samochody osobowe oficerów SS. Zegar na ratuszu wybija godzinę10. Uderzenia zegara czy uderzenia tysięcy serc na gostyńskim Rynku czekających na to, co ma się wydarzyć?
Drzwi ratusza otwierają się. Pod eskortą, która mierzy karabinami w tłum, wychodzi pierwsza dziesiątka: hrabia Henryk Grocholski, senator Stanisław Karłowski, dyrektor szkoły Szczepan Kaczmarek, pomocnik młynarski Kazimierz Stryczyński, stojący na czele gostyńskiej endecji nazywany przez Niemców "der Polenkonig" – Mieczysław Hejnowicz, Stefan Skiba, Stefan Pawlak, urzędnik policji Leon Kwaśny, Szczepan Paluszczak, powstaniec Wawrzyn Szwarc. Gestapowcy ustawiają ich pod drewnianą palisadą tyłem do plutonu egzekucyjnego. Błysk szabli. Pada komenda "Feuer!". Todeskommando wykonuje rozkaz. Nie wszyscy umierają od strzału karabinowego. Ktoś ranny próbuje schować się pod ciało zabitego. Esesman siada na nim okrakiem i strzela z browninga w głowę. Tłum stoi oniemiały ze zgrozy. Osiemnastoletnia córka Mieczysława Hejnowicza – Zofia, płacząc i krzycząc: "Mordercy", rzuca się w kierunku zwłok ojca. Żołnierze brutalnie ją odpychają. Esesmani wybierają z tłumu mężczyzn, rozkazując im przenieść zwłoki na przygotowane wcześniej, stojące w narożniku Rynku i ulicy Św. Ducha, otwarte ciężarówki Służby Pracy. Niechętnym lub opieszałym esesmani przykładają broń do skroni. Po rękach przenoszących zwłoki mężczyzn spływa krew zamordowanych. Ciężarówka odjeżdża na cmentarz. Tam ciała zabitych zostaną zrzucone na schody cmentarza, potem do wykopanego dołu, gdzie dobijano dających jeszcze oznaki życia.
W kwadrans po pierwszej egzekucji miejsce pod ścianą śmierci zajmują: szambelan Edward Potworowski, baron Antoni Graeve, prezes "Sokoła" Kazimierz Peisert, dyrektor gimnazjum Leon Kapcia, młody polonista prezes Akcji Katolickiej – Roman Weiss, brat Mieczysława – Józef Hejnowicz, asystent pocztowy Antoni Gościniak, Maksymilian Piątkowski, Jan Jasiak i Józef Łagodziński. W oknie kobieta z niemowlakiem na rękach. Łagodziński macha jej na pożegnanie. To jego żona. W chwili egzekucji nerwy jednego ze skazańców nie wytrzymują – baron Graeve, zanim pada strzał, odwraca się do strzelających i rzuca na ziemię. Po dobiciu rannych gestapowcy chwytają wyrywającego się barona i prowadzą do ratusza. Tam w holu katują, kopią po głowie, szyi… Trzymając za nogi, wloką go z powrotem na miejsce straceń w trzeciej dziesiątce skazanych. Oniemiały tłum patrzy jak głowa barona obija się o bruk. Strzał w serce pozbawia go życia. W trzeciej grupie pod ścianą z drewnianych pni giną: burmistrz Hipolit Niestrawski, Stanisław Zydorczyk, Franciszek Hejduk, Kazimierz Wierachowski, Wojciech Pawlak, Franciszek Wawszczak, Józef Rosik, Tomasz Skowron, Franciszek Staszak oraz Jan Rosiński. Szare niebo nad Gostyniem wydaje się jeszcze ciemniejsze. Ostatnia grupa ma zostać wyprowadzona – oczekują jeszcze na wyrok. Niespodziewanie do izby posterunku wpada zdenerwowany polizeimeister Georg Bracke, który nie pozwala gestapowcom na egzekucję kolejnej dziesiątki. "Trzydziestu zostało rozstrzelanych. Czy to nie dość, przeklęta bando?" – krzyczy.
Ludzie rozchodzą się do domów. Mężczyąni ponuro milczą, kobiety płaczą. Większość straciła kogoś z rodziny lub znajomych. Wszyscy są zszokowani zbrodnią dokonaną publicznie w okrutny, zwierzęcy sposób. Nawet żołnierze Wehrmachtu nie patrzą mijanym gostyniakom w oczy. Powoli Rynek pustoszeje. Pozostały jedynie ślady krwi i … Jezus Chrystus z pomnika patrzący na bohaterstwo rozstrzelanych i zbrodnie oprawców.
Tekst otrzymany dzięki uprzejmości Pana Grzegorza Skorupskiego