To bardzo trudne zadanie, napisać coś o swoim stosunku do sztuki, do swojej twórczości. Przed pozornie prostymi odpowiedziami piętrzą się wątpliwości. Pierwszą z nich jest ta, że jestem kobietą. Dziś, wydaje się rzeczą oczywistą, że we wszystkich zawodach pracują kobiety na równi z mężczyznami.
Niewątpliwie od najdawniejszych czasów kobiety zajmowały się sztuką, ale w ten sposób, jak dziś tworzą sztukę dzieci. Była to naturalna potrzeba ozdabiania siebie i wszystkiego wokół, służyło to jej i jej najbliższym.
W XVIII – XIX wieku zaczyna się uczyć panienki z bogatych rodów muzyki i rysunku, ale zawsze sztuka kobiet pozostaje w kręgu wewnętrznym, domowym. Jedynym chyba wyjątkiem są szaty kościelne wyszywane w prawdziwe obrazy i ofiarowywane kościołom przez zakonnice i panie. Jak wiemy, były to arcydzieła, którymi do dziś dnia szczycą się wszystkie ołtarze świata.
Dopiero po ostatniej wojnie stało się rzeczą oczywistą, że dziewczęta studiują na Akademii Sztuk Pięknych w równej ilości z chłopcami i zdobywają w ten sposób zawód. A więc wkroczyły ze sztuką oficjalnie i prawnie w życie społeczne. Projektują wiele przedmiotów użytku codziennego, ilustrują książki, organizują wystawy, ich dzieła są zakupywane przez muzea.
O ironio, to zdecydowane wkroczenie kobiet do sztuki spotyka się z momentem w dziejach twórczości artystycznej, w którym sztuka przeżywa największy kryzys. Wszystkie kryteria są względne, a wszystkie kierunki i mody następują po sobie i mijają z szybkością wiosennych chmur. Jedynym ratunkiem w tych labiryntach niepewności postaw jest wywalczenie i stałe budowanie choćby najskromniejszego, ale własnego myślenia, swojej jedynej, niepowtarzalnej drogi w sztuce. Wkroczyłyśmy na tę drogę, trzeba do końca życia walczyć z rutyną, naśladownictwem, modą.
A oto nowy paradoks. W świecie prawnie tak umożliwiającym rozwój jednostki, jesteśmy dzięki ustalonym modelom życia, rozwojowi środków masowego przekazu, bardziej stereotypowi niż Egipcjanie budujący piramidy.
Toteż uważam, że jednym z najważniejszych zadań rodziców i wychowawców jest uczenie samodzielnego i odpowiedzialnego myślenia.
Czy sztuka jest dziś potrzebna ludziom? Uważam, że ogromnie. Mimo, że „produkujemy” tylu plastyków rocznie, ciągle w życiu codziennym spotykamy się z brzydotą i zaniedbaniem. Dzieję się tak dlatego, ze malowanie obrazu, robienie rzeźby, czy grafiki sobie a muzom jest uważane za sztukę czystą, a wykonywanie prac na zamówienie jest opatrzone brzydką i pełna pogardy nazwą „chałtura”. Każdy plastyk mierzy dziś swoje sukcesy ilością wystaw krajowych i zagranicznych, ilością napisanych o jego wystawie recenzji, ilością prac zakupionych przez muzea, ale najmniej ilością prac, które służą swoim pięknem w życiu.
Moim ukochanym mistrzem jest Gislebertus. Był to rzeźbiarz, który w latach 1120-1130 wykonał wszystkie rzeźby w kościele Świętego Łazarza w Autun (Francja-Szampania). 72 kapitele i ogromny tympanon wykonał rzeczywiście sam, a nie pracował z całą pracownia.
O tym, jakiej miary rzeźbiarzem był Gislebertus świadczy wielki podpis umieszczony na czołowym miejscu na tympanonie, dumnie stwierdzający Hoc fecit Gislebertus. Sam fakt pozwolenia na umieszczenie takiego podpisu świadczy o tym, że prałat, który był inicjatorem budowy kościoła i wszystkie ówczesne władze duchowne w pełni doceniali wielkość talentu Gislebertusa. Nie znamy żadnych innych jego dzieł. Prawdopodobnie zostały zmiecione przez rewolucje. A cały świat poznał jego sztukę dopiero po ośmiu wiekach, kiedy to z pietyzmem wykonano kopie wszystkich rzeźb. Napisano wiele prac o Autun.
Kiedy zwiedzamy kościół w Autun, widzimy, jak surowym wymogom służebności rzeźby w architekturze podporządkował się tak wielki mistrz, jakim był Gislebertus. U wejścia do kościoła wita nas wielka scena Sądu Ostatecznego na tympanonie. Ale wewnątrz kościoła widzimy tylko strzeliste, wysokie jak palmy filary zakończone u góry słynnymi kapitelami. Najmniejszy kawałek rzeźby nie wychodzi nigdzie poza surowy rytm i porządek architektoniczny.
Jakże inaczej zaczęło się działać z twórczością malarzy i rzeźbiarzy zdobiących wnętrza w późniejszych wiekach, kiedy to ukazywali swoja maestrię zupełnie nie licząc się z założeniem architektury.
Z radością podejmuję się prac przy konserwacji zabytków, mimo że praca ta pozornie nie jest twórcza i ogromie żmudna. Najciekawszym obiektem, z dotychczas konserwowanych, były rzeźby zdobiące pałac Szczuków w Radzyniu Podlaskim – pałac wzniesiony przez A. Loccie’go (1686) a ozdobiony rzeźbami przez Jana Redlera w 1750 roku. W czasie prac konserwatorskich można się nauczyć bardzo wiele od mistrzów, mozolnie odczytując kształt, czy wyraz gestu nadany przez rzeźbiarza, który trzeba zrekonstruować identycznie.
Prócz prac konserwatorskich wykonałam kilka skromnych rzeźb w architekturze, zaprojektowałam parę wnętrz. Do końca życia borykając się z trudnościami wszelakiego rodzaju, od których nikt nie jest wolny, będę służyła sztuką ludziom na ile będą tego chcieli, a nigdy nie przestanę marzyć, że może kiedyś wykonam dzieło na miarę mego mistrza podpisując się : Hoc fecit Anna. [w] „Plastyka w szkole”, wrzesień 1972, nr 7 (111), s. 194.