W Tereszkach, starej rezydencji Grocholskich, stał na kwaterze, jak już wspomniałam, 2-gi szwadron ułanów. Dzięki temu postojowi polskiego oddziału, dwór, pełen antycznych sprzętów i cennych pamiątek, stał nienaruszony.
W pamiętny dzień 29 stycznia sztab pułku wezwał szwadron do Antonin. Zaledwie jednak oddział nadszedł, starcie z bolszewikami było zwycięsko skończone i odesłano żołnierzy z powrotem. Zawrócili, nie zsiadając z koni.
Dowodzący szwadronem, w zastępstwie rotm. Ciehomskiego, por. Lachowski pośpieszał, obawiając się, że chłopi z Tereszek skorzystają z jego nieobecności, by zrobić napad na dwór. Wprawdzie od chwili wyjścia szwadronu nie minęło jeszcze pięć kwadransy, ale pośpiech był wskazany.
Dojeżdżając do Tereszek, porucznik zauważył leżącą przy drodze, rozdartą książkę w kosztownej oprawie. „Galoop!” – zakrzyknął, tknięty złem przeczuciem. Minęli pędem bramę i – stanęli jak wryci na widok dzieła zniszczenia. Zostawiony przez nich przed godziną dwór przestał istnieć, – nie było go już. W miejscu zacisznego domu, przepełnionego pięknemi rzeczami, stały bezkształtne szkielety murów, bez okien, drzwi, dachu, czerniejące wywalonemi jamami kominów, opłakane w swojej grozie. Dziedziniec zarzucony był strzępami książek, szczątkami porcelany, połamanych mebli, obrazów… Zabudowania w niewiele lepszym były stanie.
Zdawać się mogło, że złe duchy tu działały lub przeszło straszliwe wstrząśnięcie kosmiczne. Wokoło nie było widać żywego ducha. Ułani zeszli z koni i obchodzili budynki, kiwając głowami ze zgrozy. Naraz, ze wszystkich stron buchnęły strzały. Chłopi z trzech wsi, od rana cichaczem zmobilizowani, czekający na wyjście szwadronu, nie zadowolili się piorunującem zniszczeniem dworu. Ukryci w opłotkach, czekali aż żołnierze zejdą z koni i rozproszą się po ruinie; spodziewali się wtedy łatwo ich rozgromić.
Wyrachowanie, acz dobrze obmyślone, zawiodło. Na strzały odpowiedziały momentalnie strzały. Zasłonięci murami ułani nie żałowali kul, a mierzyli lepiej od chłopów. Rozpoczęła się zaciekła, dwugodzinna walka, zakończona zupełnem zwycięstwem ułanów. Kilkudziesięciu chłopów padło rannych, reszta, rzucając broń, uciekła w panice. [ss. 148 – 149]
(…) W niecałe dwa tygodnie później, 23 listopada (1918 r., przyp. HKG), chłopi z okolic Hrycowa podnieśli bunt i zaaresztowali wszystkich „panów” w promieniu kilkunastu wiorst. Uwięzionych przywieziono do Hrycowa i zamknięto w jednej wielkiej sali, w obszernym pałacu hr. Grocholskich, – a cztery tysiące zgórą uzbrojonych chłopów stanęło pod bronią wokoło pałacu, czekając dalszych rozkazów. Liczba uwięzionych sięgała trzydziestu: sami przedstawiciele ustroju „obszarniczego”, od właścicieli i większych administratorów począwszy, aż do zwykłych ekonomów, a nawet polowych. Trzy długie doby przebyli w pustej sali rozbitego pałacu, z tępą rezygnacją oczekując strasznej śmierci.
Stojący na warcie chłopi nie dawali im żadnego pożywienia, lecz zato nie szczędzili ciągłych wymysłów i obelg. Lżąc niemiłosiernie, z przyjemnością opisywali rozliczne tortury, mające być więźniom zadane przed śmiercią.
„Kiedyż się zacznie zabawa?” pytali ich mocniejsi nerwowo.
„Koły was wsich prywedut’, – szcze nam baćko brakuje”…
Straszliwa jedna hekatomba „pamieszczyków”, potworne igrzysko wylęgłe w okrutnej, zaprawionej Wschodem wyobraźni ruskiego tłumu, nie miała zostać spełniona. Czwartego dnia, przed południem, wokoło Hrycowa ryknęły nagle armaty, i serca trzydziestu skazańców zatrzepotały w ostrym skurczu, a potem zamarły w czekaniu. Niemcy szli na pomoc… Chłopi, stojący na straży, chwycili za noże, krzycząc: „Persze wyreżem was wsich!” Ale i więźniów opuściła rezygnacja, wzięli się z chłopstwem za bary. Pod oknami przelatywały w popłochu gromady: „Spasaj kto w Boha wiruje!”
Strażnicy rzucili noże i uciekli. Czterotysięczna banda, zaskoczona nagle, nie próbowała się bronić. Z dzikiem wyciem, pod ogniem karabinów maszynowych rozpierzchła się na wszystkie strony; wielu potonęło w stawie. Więźniowie byli ocaleni. [ss. 259 – 260]
Na podstawie: