Pierwszy pobyt Mickiewicza w Rzymie miał miejsce w okresie od 18 listopada 1829 do 20 kwietnia 1831 roku. Mickiewicz miał do Italii zawsze szczególny sentyment. Jako poeta romantyczny marzył o Włoszech, czuł, że i on powinien poznać kraj, który natchnął Goethego i Byrona. Jako wychowanek klasycznego liceum, absolwent klasycznej filologii i nauczyciel łaciny i greki w Kownie pragnął od najmłodszych lat zobaczyć ruiny starożytnego Rzymu. Na krótko przed Bożym Narodzeniem 1851 wyznał córce Marii przebywającej w stolicy Państwa Kościelnego:
„Moja Maryniu. Miło mnie, że Rzym ciebie cokolwiek poruszył /…/ Rzym jest dotąd największą rzeczą na ziemi. Niewielu udało się być w Rzymie; ja w młodości ledwie o tym marzyłem. Za moich czasów było to trudno (z Nowogródka), jak dziś z ziemi na księżyc. Nie uwierzysz, jakeśmy za tym tęsknili czytając Liwiusza, Swetoniusza, i Tacyta. Wówczas jeszcze u nas uczono wedle przepisów dawnej Rzeczypospolitej polskiej; żyliśmy w niej i w Rzymie. Ty już w innych czasach przyszłaś, ale Rzym ten sam został i nic go nie zastąpiło na ziemi dotąd. /…/ O Rzymie chrześcijańskim potem tobie napiszę. /…/ Francja naśladuje dotąd Rzym pogański, ale mu wyrównać nie może. Widziałaś Paryż i widzisz, jak mały przy Rzymie.”
Już w kwietniu 1828 snuł w Rosji mgliste plany w liście do Tomasza Zana:
„Na lato mam różne projekta: na Kaukaz czy do Krymu? Czasem i Orenburg mię bawi, czasem śnią się Włochy. … Wszystko to jeszcze w głowie pomieszane i do wykonania trudne.”
Półwysep Apeniński był celem jego podróży od pierwszej chwili, gdy tylko stała się ona prawdopodobna i możliwa. Pisał do Odyńca z Petersburga 24 kwietnia 1829 roku:
„Za kilka tygodni, dla poratowania zdrowia za granicę wyjeżdżam, za łaskawym J. C. Mości chlubnym dla mnie zezwoleniem. /…/ O, gdybyśmy razem Włochy zwiedzili!”
O tym, że było to realizacją marzeń nie tylko jego, ale i bliskich mu przyjaciół, świadczy wzmianka w liście Marii Szymanowskiej, pisanym po powrocie z petersburskiego portu, gdzie się z odpływającym Mickiewiczem rozminęła:
„Bądźże zdrów, szczęśliwy. Mnie cieplej będzie, jak się dowiem, żeś we Włoszech. Twoje dobro jest naszem, nasze serca Twoją własnością.”
Z Berlina (12.06.1829 r.) zawiadamiał Tadeusza Bułharyna:
„Spieszę się do Włoch.”
Do Mikołaja Malinowskiego pisał 23.06.1829 r. z tejże pruskiej stolicy:
„Mię i zdrowia stan, i własna chęć do Włoch mocno bawi.”
W połowie lipca pisał do Malewskiego:
„Z Drezna wyjeżdżam do Monachium, skąd dalej do Włoch ciągnę.”
Śpieszył do wyidealizowanej alpejskiej Arkadii niecierpliwie.
Z Zurychu 19 września skarżył się Leonardowi Chodźce:
„Późno i w niepogodę spieszę do Rzymu.”
Po przyjeździe na przełomie listopada i grudnia przyznał Malewskiemu:
„Rzym mię zagłuszył i kopuła S. Piotra nakryła wszystkie pamiątki włoskie /…/. Po Rzymie odpadnie na zawsze ochota zbiory posągów i obrazów oglądać, a to co się z entuzjazmem dawniej widziało, przypomina się z niejakim wstydem.”
Prawdę powiedziawszy ta pierwsza nadtybrzańska zima w niedogrzanej stancji na Via dell’Orso 35 o mało nie skończyła się zaczadzeniem. Entuzjazm brał jednak górę nad rozczarowaniem, gdy w początkach lutego 1830 r. znękany brzydką pogodą pocieszał przyjaciela i przyszłego szwagra – Malewskiego, który został w Petersburgu:
„Dotychczasowy pobyt w Rzymie nie tak zazdrosny, jak się zdawało. Klimat dręczy nas okropnie. /…/ Dwa miesiące siedzę zaszyty w kaftan, szlafrok i płaszcz. Wychodząc tylko, lżej się ubieram. /…/ Chłód tak mię zdemoralizował, że muza usnęła, a ręki spod płaszcza wytknąć nie śmiem i teraz pisząc w palce chucham.”
Późną jednak wiosną, po powrocie z Neapolu, zakochany i szczęśliwy donosił 23.06.1830 Domeyce:
„Jestem znowu w Rzymie. Ledwie nie czulej go powitałem, niż za pierwszym przybyciem. Ze wszystkich miast zagranicznych Rzym jeden mógłby mię na zawsze zatrzymać, bo samo miasto bez ludzi na wiele lat dostarcza przedmiotów, zabawy i nauki. Położenie moje z wielu względów zdaje się być godne zazdrości. Kiedy lulki paląc, czy karnawał w Neapolu, czy w Rzymie przepędzić, czy na zimę do Paryża albo Londynu jechać – można by nas kłaść w równi z udzielnymi książętami, których tu tyle się włóczy. Mam przy tym szczęśliwy talent nie myśleć o jutrze i nikt mnie nie wytłumaczy, żebym nie był wielkim panem, póki mam w kieszeni napoleondory.”
W tymże jaśniepańskim tonie, czekając na obchody Piotra i Pawła, cztery dni później oświadczał Malewskiemu:
„Od kilku dni jestem w kochanym Rzymie, z rozkoszą na wspaniałych placach oddycham po brudach neapolitańskich i sycylijskich. Zostanę widzieć błogosławieństwo papieża, najwspanialszą na ziemi ceremonię i fajerwerk Św. Anioła, potem ruszam na Genuę i Mediolan do Szwajcarii, którą zwiedzę piechotą. Stamtąd podobno wrócę do Rzymu, na zimę może udam się do Paryża. Zależy to od okoliczności, o których potem napiszę.”
Jesienią, po powrocie ze Szwajcarii, na dziesięć dni przed wybuchem powstania pisał do Petersburga:
„Na Parmę, Ankonę, Loret przyjeżdżam znowu zimować w Rzymie, jeśli można nazwać zimą – najpiękniejszą dotąd trwającą wiosnę. /…/ Życie moje w Rzymie zaczyna się po przeszłorocznemu, ale teraz więcej domowe i ciche.”
Apogeum osiągnął ów wyidealizowany obraz Włoch w napisanej w czerwcu 1830 r. w Neapolu parafrazie Goethego Kennst du das Land. Przywołując obrazy Palatynu, Watykanu i Pozzuoli (bo chyba jednak nie Wezuwiusza), nie wahał się powiedzieć:
Tam był mi raj, pókiś ty ze mną była! /…/
Tu byłby raj, gdybyś ty ze mną była!
W międzyczasie rozwiały się ostatecznie matrymonialne mrzonki, tym samym pogłębił się kryzys duchowy. W pierwszych dniach lutego przystąpił po długim okresie do spowiedzi. Zacieśniła się jego przyjaźń z księdzem Stanisławem Chołoniewskim, wzmocniły związki z jezuitami, z o. Rajmundem Brzozowskim i o. Alojzym Landesem z Collegium Germanicum. Może rzeczywiście poczuł wówczas powołanie do stanu duchownego. Jeszcze 4.04.1831 r. osamotniony i mocno przybity sytuacją w Polsce westchnął do brata Franciszka:
„Całą jesień przepędziłem w Rzymie, który kocham jak drugą ojczyznę i skąd smutno mi będzie wyjechać.”
Opuszczając Wieczne Miasto dwa tygodnie później – jak sądził – na zawsze, wyznał Stattlerowi:
„A jednak żal mi Rzymu; smutno myśleć, że podobno już go więcej nie obaczę.”
Wyjechał do Paryża, potem przez Frankfurt dotarł w Poznańskie. Do powstania nie poszedł, a po jego upadku znów znalazł się w Dreźnie. W marcu 1832 roku nad Łabą myślał całkiem poważnie o powrocie nad Tybr, o czym świadczy chociażby list Józefowej Bnińskiej z Poznańskiego, która pisała doń z żalem:
„Wspominał Grabowski, że tylko na parę tygodni jedziesz do Drezna, że myślisz osiąść we Włoszech, niech to nie będzie na zawsze.”
Niestety sytuacja polityczna tak w Austrii, jak i na Półwyspie Apenińskim, antypapieskie powstanie bolońskie, któremu przewodził gen. Józef Grabiński, a zwłaszcza naciski Rosji na Grzegorza XVI Cappellari nie pozwalały o tym marzyć. Pisał do Julii z Grocholskich Rzewuskiej, żony hr. Henryka, przebywającej już w Rzymie:
„Do Włoch miałem wielką ochotę, bo mi inne kraje, szczególniej Francja, bardzo zbrzydły; ale są trudności liczne i trudne do pokonania. Żyję tedy bez jutra.”
O Włoszech będzie myślał odtąd z melancholią i rosnącą tęsknotą, prawie jak o rodzinnej Litwie, z niemniejszym sentymentem, choć przemieszanym z innego rodzaju szacunkiem.
Na krótko przed wyjazdem do Lozanny (4.06.1839 r.) oświadczył szczerze Pogodinowi i Szewyriowowi:
Nie chciałbym żyć w Paryżu. Chyba we Włoszech, tam jeszcze można tworzyć.”
Rzym pozostał w jego pamięci zwielokrotnionym Wilnem, miastem nauki i wiary, sztuki, wiedzy i miłości.
Andrzej Litwornia
Biuletyn Informacyjny „Polonia Włoska” numer 3/98